Olha Berezhna – to Ukrainka, która od trzech lat mieszka w Wielbarku i pracuje w tamtejszej Ikei. Ostatnie dni, wypełnione medialnymi informacjami o wojnie w jej ojczyźnie, zburzyły jej spokój. O swoich odczuciach, rodzinie, przeszłości, teraźniejszości i przyszłości – opowiada.
Pochodzi pani z...?
Z niewielkiej miejscowości w okolicy miasta Chersoń na południu Ukrainy. Tam mieszkałam całe życie aż do przyjazdu do Polski.
Co panią skłoniło do tego przyjazdu?
Oczywiście – zarobki. Z wykształcenia jestem nauczycielką języka ukraińskiego. Pracowałam kilka lat w przedszkolu, ale w szkole też, choć krótko, rok tylko, na zastępstwie, i uczyłam nie języka ukraińskiego, ale niemieckiego. W mojej wsi i w najbliższym mieście nie było łatwo z pracą, nawet w oświacie. Może w innych rejonach Ukrainy byłoby prościej, ale wtedy trzeba byłoby np. wynajmować mieszkanie, co znacznie podniosłoby koszty utrzymania. A zarobki nie były wystarczająco wysokie. Mąż jest wykwalifikowanym kucharzem, ale też nie było za bardzo pracy dla niego. Zresztą na wsiach problem z zatrudnieniem jest powszechny. Mąż więc pracował głównie na budowach, i to najczęściej na czarno.
Jak przebiegało to zatrudnienie w Polsce?
Przyjechałam pierwsza. Znalazłam na facebooku ogłoszenie agencji o tym, że poszukiwani są pracownicy. To było zapotrzebowanie właśnie do Ikei, do Wielbarka. Zgłosiłam się. Pierwszy raz w życiu przekraczałam wtedy granicę, co samo w sobie było ogromnym przeżyciem. Oczywiście bałam się tego wszystkiego: nowego, obcego... Ale Polska spodobała mi się od razu, Wielbark też tak bardzo, że już nie szukałam niczego innego. Zostałam, później dołączyła rodzina.
Kiedy?
Po kilku miesiącach dołączył mąż. Rok później przyjechał młodszy syn, wówczas – 10-letni, a na trochę później starszy syn, który wtedy miał 17 lat. Obecnie jest już dorosły, pracuje z nami w Ikei. Początkowo chciał zostać policjantem, starał się o przyjęcie do szkoły w Szczytnie, ale się nie powiodło. Za słabo wtedy jeszcze znał język polski.
A kto z najbliższej rodziny jest obecnie na Ukrainie?
Nasi rodzice, moi i męża. Mieszkają niedaleko siebie, ale w różnych miejscowościach. Chersoński obwód położony jest jakieś 200 km od Krymu, a wsie, w których mieszkają nasi rodzice, leżą dość daleko od centrum, około 130 km od stolicy obwodu. W takich małych miejscowościach wojna nie jest tak odczuwalna, jak w strategicznych miastach. Ale Cherson jest intensywnie atakowany, a kolumny wojsk rosyjskich, które ciągną od Krymu, budzą grozę.
Rozmawiacie z rodzicami?
Teraz codziennie. Jest to możliwe, bo wszyscy operatorzy telefonii dali nam bezpłatny czas. Rodzice są przerażeni. Teściowa płacze, moja mama stara się zachować spokój, ale nie jest jej łatwo. Mój tata, a ma już 68 lat, zapisał się do obrony terytorialnej. Tata Oleha, mojego męża, jest na to zbyt chory...
Oleha?
Tak wyszło, że oboje mamy takie same imiona, synowie są z kolei, po polsku mówiąc: Władysław i Włodzimierz.
Rodzice zamierzają się ewakuować?
Proponowaliśmy im to od razu, pierwszego dnia wojny, ale nie chcą. Nie możemy zmusić, ale ciągle prosimy, że jeśli choćby trochę pogorszy się ich sytuacja, stanie się bardziej niebezpiecznie, żeby ruszyli do nas, do Polski, choćby i pieszo...
Jest czwartkowy poranek. Wstają państwo rano do pracy i co?
Jeszcze nic. Oboje mieliśmy poranną zmianę, na 6. Nie mamy w zwyczaju, by włączać wtedy radio czy telewizor, na przeglądanie internetu też nie ma czasu. Dopiero w pracy, gdy się już przygotowałam, miałam chwilę. Zerknęłam na informacje w telefonie i wtedy dopiero dowiedziałam się o tym, że Rosjanie wkroczyli na Ukrainę. To był szok!
Tylko szok?
W pierwszej chwili tak. Po nim zrodził się strach, złość. Po tych kilku dniach do wszystkich uczuć dołączyła też nienawiść... Różnie mówi się o relacjach Ukraińców i Rosjan, czy nawet Ukraińców i Polaków. Nigdy jednak nie byłam negatywnie nastawiona do jakiejkolwiek innej narodowości, innych ludzi. Teraz jestem pełna nienawiści. Nie jest mi z nią dobrze... Czuję się paskudnie, źle i – co może brzmieć dziwnie – moja nienawiść rośnie także dlatego, że Rosjanie ją w ogóle we mnie wzbudzili. Nigdy nie wybaczę tym, którzy za tę wojnę odpowiadają.
Mąż planuje powrót, walkę?
Szybciej ja pojadę, jemu nie pozwolę. Oleh to za dobry człowiek, by go oddać na pastwę wojny. Poza tym oboje jesteśmy też tu potrzebni. Bardzo angażujemy się w organizację pomocy dla naszych rodaków. Oboje codziennie pracujemy w punktach, gdzie zbierane są dary rzeczowe. Mąż chodzi do pracy, ja wzięłam specjalnie urlop na ten czas. Starszy syn zajmuje się stroną informacyjną: zbiera dane w internecie, pośredniczy, mieszkańcom Ukrainy, którzy już się ewakuują przekazuje w sieci informacje o tym, co, gdzie i jak. Staramy się pomagać, każdy jak może. Młodszego syna nie angażuję, staram się go chronić, choć czasem to on jest dla mnie podporą. Ale i przed nim stoi poważne zadanie...
Przed 12-latkiem?
Niedaleko Wielbarka, w Głuchu, zamieszkała już jedna rodzina ukraińska z dziećmi. Najstarszy chłopiec ma 9 lat i nie mówi. Nie wiem na pewno, ale to efekt traumy. Przestał mówić po tym, co widział, co przeżył... Mój syn ma się nim zaopiekować. Możliwość rozmowy z prawie rówieśnikiem, w ojczystym języku, może przełamie w chłopcu tę traumę. A przynajmniej to dziecko będzie rozumiało, co się mówi, co gdzie jest, jak żyć...
Miała pani wśród Rosjan znajomych, przyjaciół?
Mojej mamy siostrzenica mieszka w Rosji. Obecnie ma już dorosłe dzieci. Wcześniej często przyjeżdżali do nas latem, ale od 2014 rok, od czasu zajęcia Krymu, byli tylko raz. Bali się. Czy teraz mama utrzymuje z nimi kontakt – nie wiem, nie pytałam. Z kolei męża dość bliska rodzina mieszka na Białorusi. Oni z kolei są przekonani, że to my jesteśmy agresorami, że na Ukrainie sami do siebie strzelamy, zrzucamy bomby... Tak działa dezinformacja i jest ogromna.
A w Wielbarku, w pracy?
Ludzie płaczą, wspierają, pocieszają, deklarują pomoc. Ale ogromną serdeczność okazywano mi od samego początku, gdy tylko przyjechałam. Kiedy mój młodszy syn poszedł do szkoły, pierwszego dnia wychowawczyni spytała dzieci, kto chciałby pomóc mu w poznaniu języka polskiego, to zgłosili się wszyscy. Jak przyjechałam, też nie znałam ani słowa po polsku, a dziś prawie swobodnie się nim posługuję. To też dzięki pomocy wielu osób, ich wyrozumiałości i życzliwości. Teraz ta życzliwość jeszcze bardziej urosła, jeśli to w ogóle możliwe. Ludzie w Wielbarku, w Szczytnie, w Polsce, są po prostu wspaniali. Jestem bardzo wdzięczna i bardzo wszystkim dziękuję.
W czasie, gdy Olha i Oleh są gośćmi „Tygodnika Szczytno” w Chersonie, mieście im bliskim, sytuacja z godziny na godzinę staje się bardziej tragiczna. Miasto zostało otoczone przez wojska rosyjskie, trwają bombardowania. „Po godzinie 10 Hennadij Łahuta, szef władz obwodu chersońskiego, przekazał w rozmowie z "Ukraińską Prawdą", że przez Chersoń "jedzie kolumna wojskowa", na którą składają się m.in. pojazdy opancerzone. Mieszkańcy - jak przekazał - są brani przez rosyjskich żołnierzy na zakładników. Potwierdzają to nagrania umieszczane w mediach społecznościowych - widać na nich mieszkańców prowadzonych pod bronią. Łahuta zaznaczył, że mieszkańcy mogą być "wykorzystywani jako żywa tarcza, by siły rosyjskie mogły przesuwać się naprzód". - podaje portal gazeta.pl
Dzieci z tamtejszego domu dziecka, którym już zapewniono opiekę w Polsce, nie mogą wyjechać. Kryją się w piwnicy. Dzień wcześniej (poniedziałek, 28 lutego) Rosjanie ostrzelali tam karetkę pogotowia, wiozącą ranne dziecko. Kierowca zginął, dziecko również zmarło.
Oj, tak, tak! Tam zawsze był tzw. kiosk. Ja pamiętam taki blaszany, przeszklony. Być może wcześniej stał tam \"drewniak\". Te napoleonki, pączki... Mordki i łapki oblepione lukrem, kremem stawiały się na lekcji po tej dużej przerwie.
Sentymentalna
2025-07-16 12:49:27
No, mnie z dzieciństwem kojarzy się chleb od Bielskiego lub Kochanka. A w tym punkcie, a nieopodal chodziłam do podstawówki, była też kiedyś cukiernia czy piekarnia i na długich przerwach biegało się tam po spore ciastka \"ptasie mleczko\"...
Tutejsza
2025-07-16 11:20:14
Tekst nieciekawy, po prostu wylana żółć z głebi trzewi pana Mądrzejowskiego okraszony nieciekawym zdjęciem. Jak nie macie felietnistów, to może warto ogłosić jakiś konkurs, a nie publikować treści o niskim i watpliwym poziomie. Może chwila refleksji?
Joanna
2025-07-16 11:17:08
Co to SIM?
Gabi
2025-07-16 09:35:16
Gratuluję odwagi oderwania się odnzielonego koryta.
Obserwator
2025-07-16 00:44:02
Już zapewne Zieloni obstawili ten Stołek. Konkurs to farsa. O ile będzie :)
Obserwator
2025-07-16 00:43:05
To ciekawe kto z PSL zasiądzie na stołku, Jarku czekamy i obserwujemy!
Mieszkańcy
2025-07-15 16:55:33
Żołądek zawsze daje znać gdy jest pusty ale mózg niestety nie.
kozaostra
2025-07-15 15:20:02
Naszym włodarzom tylko najlepiej wychodzi przecinanie wstążek.A narkotykami jak handlowali tak handluja.Przykro wszyscy maja wywalona co dzieje się z młodzieżą. Najważniejsze że wstążki przecięte.Myslalam panie Burmistrzu że pan to ogarnie ale nic w tym kierunku nie robione.Wszystko zamiatane pod dywan oczywiscie tyczy to całej rady.
Julka
2025-07-15 10:38:46
Smolasty to artystyczne dno dna i patologia. Kto wpadł na pomysł żeby to beznadziejne byle co zaprosić??? i jeszcze mu płacić
Prusak
2025-07-15 08:11:55