Piątek, 31 Październik
Imieniny: Augustyny, Łukasza, Urbana -

Reklama


Reklama

Nurkują tam, gdzie kończy się nadzieja. 25 lat Grupy Specjalnej Płetwonurków RP


Grupa – to dwudziestu pięciu ludzi na czele z Maciejem Rokusem. który już dekadę kieruje nią z Mazur, dokładniej – z Pasymia. Na jego jubileusz przyjechali generałowie, wojewoda, wicemarszałek, posłowie, komandorzy Marynarki Wojennej i górnicy z Wieliczki. Od morza po góry – zjechali się, by uczcić jubileusz grupy. – To ludzie, którzy wiedzą, jak wygląda druga strona nadziei – mówi jeden z gości.



Tychy – śląskie miasto piwa i „maluchów”. Stamtąd pochodzi szef płetwonurków. W dzieciństwie to dziadek - górnik uczył go zasad bezpieczeństwa. – Mówił: nie dotykaj, jak nie wiesz, co to robi. Ale ja zawsze chciałem dotknąć – wspomina dziś z uśmiechem Maciek.
Wodę pokochał jako siedmiolatek, podczas wakacji we Włoszech. Sam nauczył się pływać, obserwując innych. – Zacząłem próbować i chyba miałem do tego talent. Albo tak bardzo chciałem, że po prostu mi się udało.


Potem technikum telekomunikacyjne, studia ekonomiczne, a równolegle – nauka nurkowania ze śląskimi antyterrorystami. – Byłem z nimi zrzeszony w klubie. Oni uczyli mnie dyscypliny, precyzji i odwagi – wyjaśnia. Wtedy jeszcze nie wiedział, że te umiejętności staną się jego pracą i życiem.


W 1998 roku, wspólnie z kilkoma kolegami, powołał do życia Grupę Specjalną Płetwonurków RP – organizację, która z czasem stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych jednostek poszukiwawczo-ratowniczych w kraju. Jej członkowie to ludzie z całej Polski: nurkowie, inżynierowie, hydrografowie, geodeci.

 

– Nie ma u nas przypadkowych osób. Każdy jest specjalistą. To najlepsi z najlepszych – podkreśla Rokus. Ich praca zaczyna się tam, gdzie inni kończą. Noc, mróz, rzeka, bagna… – Robisz krok i się zapadasz. Czasami nie możesz być na linie, bo się zaplączesz. Ale zawsze ktoś cię asekuruje. To zespół, nie jednostka.


Maciej Rokus widział więcej niż niejeden lekarz sądowy. Ponad 300 ciał wydobytych z wody.
– Nie pamiętam pierwszego. Pamiętam tych, których nie znalazłem – mówi bez patosu. - To właśnie te sprawy – nierozwiązane, niepełne, pozbawione finału – zostają w głowie najdłużej. Czasem bliscy zaginionych w wodzie dzwonią nawet w nocy. Najczęściej matki. - Niektóre chcą tylko porozmawiać. Inne wierzą, że wrócimy na miejsce zdarzenia i znajdziemy. Tych rozmów nie da się zapomnieć – opowiada naszemu dziennikarzowi.


Reklama


Niektóre historie kończą się po wielu latach. Jak ta z jeziora Głęboczek, gdzie po ośmiu latach znaleźli ciało mężczyzny, którego matka czekała przy krzyżu postawionym nad brzegiem.

 

– Powiedziała sąsiadom, że jak odzyska syna, to będzie mogła umrzeć. I rzeczywiście, zmarła kilka miesięcy po pogrzebie – mówi Rokus.


Za tę akcję, on i jego ludzie zostali odznaczeni krzyżami zasługi. Ale to nie medale zostają w pamięci, tylko spojrzenia rodzin. – Widzisz matkę, która klęka nad ciałem syna i głaszcze mu twarz. I wiesz, że nie ma na to słów.


Niektóre akcje są ciche, inne – w blasku kamer. Presja jest ogromna. Tak było nad jeziorem Kisajno, gdy zespół szukał ciała Piotra Woźniaka-Staraka, ramię w ramię z marynarzami, wojskowymi, strażakami. – To był poligon najlepszych. Pogoda się zmieniała, wiatr przewracał łodzie. Pracowaliśmy do piątej rano.


Podobnie było zimą 2021 roku, podczas akcji na Narwi, gdy zginął opozycjonista Jan Lityński.

 

– Zbadaliśmy kierunek nurtu, sprawdziliśmy zapory z powalonych drzew. Ciało było 200 metrów dalej. Rokus wspomina chwilę, gdy żona znalezionego działacza, Elżbieta, żegnała się z mężem. – Szeptała mu coś do ucha przez dwadzieścia minut. Stałem obok. Tego się nie zapomina.


Zanim płetwonurkowie wejdą do wody, analizują akta, przesłuchania, mapy, dane hydrologiczne.
– To nie jest praca siłowa. To analiza, matematyka, meteorologia i psychologia. Zanim włożą skafandry, muszą poznać człowieka, którego szukają. – Trzeba zrozumieć, kim był. Czasem próbuję zobaczyć świat jego oczami. Zastanowić się, gdzie mógł pójść, co mógł zrobić. Dopasować poszukiwania do jego historii.


To właśnie dlatego w wielu sprawach udaje im się to, co innym się nie udało.
Jak w przypadku Macieja Stecia, który zaginął na jeziorze Narie w 2006 roku. Przez lata nikt nie potrafił odnaleźć jego ciała. – Po sześciu latach udało się. Okazało się, że wypadł z holowanego pontonu. Sprawa była źle prowadzona. Śledztwo poszło złym torem.
Nie wszystkie poszukiwania kończą się sukcesem. Dwa lata temu pojechali do Tajlandii, by odnaleźć 26-letniego Polaka z Ełku i jego tajską towarzyszkę.

Reklama

 

– Szukałem ich śladów. Wypożyczalnia dała im kamizelki z odciętymi pasami. Ratownicy szukali w złym miejscu, wiało na otwarte morze. Ciał nigdy nie odnaleziono. – To mogła być przeklęta śmierć – mówi cicho.

 

Grupa Specjalna Płetwonurków RP przez 25 lat wykonała setki akcji. To nie są ludzie z twardych filmów akcji, choć działają w warunkach, które trudno sobie wyobrazić. To cisi profesjonaliści, którzy pod wodą robią to, czego nikt inny nie potrafi. Rokus skończył kilka kierunków studiów – od ekonomii po archeologię podwodną. Dziś jest wykładowcą Akademii Marynarki Wojennej. A kiedy ma wolną chwilę, gra na gitarze i śpiewa.


– Muzyka mi pomaga. Wycisza. Wyrównuje to, co pod wodą zostaje w głowie. W Pasymiu, gdzie grupa ma swoją bazę, stoi stary budynek nad jeziorem. To tam szkolą kolejne pokolenia. – My mamy wszystko z jeziora – talerze, siekiery, łyżki… i swoje historie” – mówi Rokus z uśmiechem i milknie. Bo o niektórych rzeczach nie da się już mówić.

 

Artykuł z minionego wydania. Więcej aktualnych wiadomości i historii z powiatu szczycieńskiego znajdziesz w papierowym wydaniu „Tygodnika Szczytno” – nowe wydanie w każdy czwartek! Sięgając po gazetę, zyskasz dostęp do wielu ciekawych treści, i to znacznie wcześniej niż w internecie. Dostępny w sieciach: Intermarche, Stokrotka, Delikatesy Centrum, Biedronka, Dino, Lidl, a także w większości lokalnych sklepów na terenie całego powiatu.



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama