13 grudnia, minęła kolejna, niechlubna rocznica w historii naszego państwa, związana z wprowadzeniem stanu wyjątkowego, który i wówczas, i dziś nazywany jest wojennym. Dzisiejszy odcinek wspomnień Bogusław Palmowskiego, chcę poświęcić właśnie tym wydarzeniom. Polacy z dnia na dzień zetknęli się z nowymi realiami, które musieli najpierw zaakceptować, a następnie się z nimi oswoić.
Zamiast Teleranka - generał
13 grudnia 1981 roku, podobnie jak i w bieżącym, przypadł na niedzielę. W pierwszym programie Telewizji Polskiej, a wówczas były do wyboru wyłącznie dwa, zamiast emisji „Teleranka”, programu wyczekiwanego przez dzieci, którego rozpoczęcie miał zwiastować piejący kogut, pojawił się w pełnym umundurowaniu generał Wojciech Jaruzelski.
Wygłosił dramatycznie brzmiące przemówienie, które było nagrane już wcześniej, informując Polaków o grożącej krajowi katastrofie, utworzeniu Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, nad którą objął przewodnictwo, oraz o wprowadzeniu na obszarze całego kraju stanu wojennego.
- W dzień wprowadzenia stanu wojennego przebywałem w domu. W niedzielny poranek, krótko po godzinie 6 rano, zadzwonił do mnie sekretarz komitetu miejskiego i powiedział: „Włącz jak najszybciej radio i posłuchaj co się dzieje!”. Włączam radio, a tu nic w nim nie gra, oprócz komunikatów generała Jaruzelskiego. Jak najszybciej udałem się do ratusza, którego nie opuszczałem właściwie przez kolejne dwa tygodnie.
Palmowski wspomina, że o wprowadzeniu stanu wojennego, mimo pełnionej funkcji, nie był poinformowany wcześniej, a dowiedział się z radia. - Formalnie na piśmie nic nie otrzymałem. Jako naczelnik miasta, musiałem regularnie, co dwa tygodnie uczestniczyć w naradach wojewódzkich, podczas których oficjalnie informowano nas o panującej sytuacji, co wydaje się nieco komiczne, ponieważ wszyscy przecież wiedzieliśmy, co się wokół nas dzieje.

002. Kartka na mięso z 1981 roku z przydziałem dla osoby dorosłej.
Nie było natomiast jakiejkolwiek mowy o przygotowaniach do wprowadzenia stanu wojennego. Były naczelnik miasta dodaje, że w okresie poprzedzającym wprowadzenie stanu wojennego w ościennych gminach były przeprowadzane kontrole pod nadzorem wojska, natomiast w samym mieście nic podobnego się nie działo. - W każdym razie nie mieliśmy jakiejkolwiek informacji, że nastąpi taka sytuacja, jak wprowadzenie stanu wojennego.
Wojskowy komisarz
Komisarzem wojskowym Szczytna z ramienia Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, został major Wójcik z jednostki wojskowej w Mrągowie, który jasno dał Palmowskiemu do zrozumienia, kto od tej pory będzie rządzić miastem. Pierwsza jego dyspozycja dotyczyła zorganizowania, już w poniedziałek, zebrania dyrektorów wszystkich zakładów pracy w Szczytnie.
- Podczas zebrania, na którym panowała kompletna cisza, major przekazał wszystkim obecnym, że od dnia tego, czyli 14 grudnia, wszystkie decyzje będą podejmowane w jego imieniu i że to ja będę je przekazywał. Na odchodne zapytał się jeszcze, czy wśród obecnych jest ktoś z partii, po czym dodał, że zamiast partii, to wojsko teraz będzie podejmować wszystkie decyzje.
Przepustki
Do najbardziej dotkliwych restrykcji wprowadzonych w czasie stanu wojennego należało uniemożliwienie Polakom swobodnego poruszania się, co wiązało się z wprowadzeniem godziny milicyjnej oraz zakazem opuszczania stałego miejsca pobytu. Aby móc przedostać się w inny region kraju czy do sąsiedniego miasta, niezbędne było uzyskanie specjalnej przepustki – zezwolenia na zmianę pobytu stałego lub czasowego. Po przybyciu na miejsce należało niezwłocznie, tj. przed upływem 12 godzin od chwili przyjazdu, zameldować się.
Dokładnie przez dwa tygodnie, Palmowski musiał zainstalować w swoim gabinecie łóżko turystyczne, ponieważ nie mógł wracać do domu. - Przez ten cały czas, zarówno w urzędzie, jak i w całym mieście, obowiązywał system przepustkowy. Po Szczytnie można było się poruszać tylko w ściśle określonych godzinach, od 5 rano do 22 wieczorem.
Poza tymi godzinami obowiązywała godzina milicyjna. Oczywiście były zawody, których wykonywanie było poza wyznaczonymi godzinami, np. palacze w kotłowniach czy personel medyczny lub też osoby dojeżdżające do pracy w Olsztynie. Dobrze było, jeśli pociąg bądź też autobus odjeżdżał po godzinie 5 rano, a co jeśli wcześniej?
Wtedy takie osoby musiały zgłaszać się do urzędu bezpośrednio do mnie, bo przepustki wydawać mógł tylko naczelnik miasta czyli ja – wspomina Palmowski i dodaje, że dochodziło do dość kuriozalnej sytuacji, bo przedstawiciele w pierwszym tygodniu po wprowadzeniu stanu wojennego przychodzili do niego zasięgnąć informacji, co się dzieje w mieście, bo nie mogli samodzielnie opuścić urzędu.
Były naczelnik miasta, wspominając okres stanu wojennego uważa, że szczycieńskie społeczeństwo od początku w dużym stopniu dzieliło się w ocenach, wyrażając aprobatę lub odnosząc się negatywnie do decyzji władz.
- Niemniej w pierwszych dniach mieszkańcy Szczytna, którzy przychodzili do mnie po przepustki, rozmawiali niemal wyłącznie o zmienionej rzeczywistości i prognozowali nowy scenariusz dla kraju oraz swoich rodzin. Po jakimś czasie z każdym dniem reżim stanu wojennego powszedniał, a emocje ustępowały zmęczeniu związanemu z pogonią za żywnością, odzieżą, środkami higieny czy też artykułami przemysłowymi, skutki wprowadzenia stanu wojennego były widoczne nawet jeszcze w 1983 roku.
Kurpiowskie korzenie
Palmowski opowiadając o swoim dwutygodniowym pobycie w urzędzie, bo jak zaznacza, przepustki wydawał zarówno w dzień, jak i w nocy, miał niepowtarzalną okazję poznać bliżej mieszkańców Szczytna, a raczej regiony z których pochodzili.
- Większość przepustek które wypisywałem, pozwalały wyjeżdżać ze Szczytna m.in. do Przasnysza, Myszyńca i Chorzel. Tu nie ma nic do ukrycia, większość obecnych mieszkańców naszego miasta, pochodzi z Kurpi, a do wspomnianych miejscowości wyjeżdżali po tak zwaną „wałówę” oraz bimber, bo w sklepach dosłownie nic nie było.
Kartki na wszystko
Już w pierwszy poniedziałek po wprowadzeniu stanu wojennego, mieszkańcy Szczytna od rana podążyli do sklepów i zaczęli wykupywać z nich wszystko, co tylko sprzedawano bez kartek.
Robiono zapasy chleba, którego można było kupić maksymalnie dwa bochenki naraz, błyskawicznie znikały mleko, mydło. Stan wojenny rozszerzał reglamentację i wprowadzał nowe zasady sprzedaży niektórych artykułów mącznych, kasz i płatków ryżowych.
- Od razu wprowadzono ilościowe limity sprzedawanych towarów – wspomina Bogusław Palmowski. I tak na każdą osobę robiącą zakupy, przypadał kilogram soli i makaronu, dwa litry mleka oraz trzy pudełka zawsze poszukiwanych zapałek. Pozostałe produkty nieobjęte reglamentacją można było nabywać w ilości nie większej niż jedno opakowanie, jedna butelka lub 0,25 kg. Całkowicie została wstrzymana sprzedaż alkoholu, a palacze mogli kupować papierosy tylko na kartki. Z czasem reglamentacja obejmowała kolejne towary.
Po prowadzeniu stanu wojennego, naczelnik Palmowski otrzymywał służbowy przydział paliwa do samochodu służbowego w ilości 400 litrów. Oczywiście to wszystko było w bonach.
- Przez paliwo doszło do dość niezręcznej sytuacji, która mogła spowodować zwolnienie mnie ze stanowiska naczelnika miasta. Na szczęście miałem dość dobre układy z wojewodą, który mnie wybronił. A co było przyczyną? Otóż, jak wspomina Palmowski, wśród swoich znajomych miał pewną panią, która ze względu na chorobę nerek, musiała jeździć regularnie co trzy dni do Gdańska na dializy. Pociągi wówczas nie kursowały, a ponadto problemem był sam Gdańsk ze względu na wydarzenia, jakie tam miały miejsce w opisywanym okresie.
- Przyszła do mnie i ze łzami mówi, że musi tam jechać, bo jeszcze ma dla kogo żyć. Samochodu nie ma, ale ma znajomego taksówkarza w Szczytnie, który ją zawiezie, ale nie ma paliwa. Szkoda mi się jej zrobiło, no i co? Postanowiłem ratować kobietę, dałem jej kilka bonów na paliwo i wypisałem jej przepustkę do rzeczonego Gdańska. Był to trzeci dzień stanu wojennego. Major Wójcik miał wszędzie swoich ludzi, w CPN-ie również.
Dość szybko do urzędu, jak i odpowiednich służb, dotarła informacja, że Palmowski jakiejś kobiecie dał bony na paliwo i przepustkę na wyjazd do Gdańska. - Zadzwonił do mnie wojewoda i powiedział, że przez sympatię do mojej osoby, uratował mnie przed zwolnieniem, a być może i aresztowaniem, zaznaczając jednocześnie, że był to pierwszy i ostatni raz.
włodarze najpierw oddali prawie darmo, a teraz wydadzą 18 mln - mistrzowie zarządzania i gospodarności na skalę światową. No ale kto komu zabroni wydawać lekką ręką nie swoje pieniądze.
Profesor
2025-10-22 12:32:08
No niby fajnie, ale co to ma wspólnego z Kulturą?
ciekawa
2025-10-22 10:06:41
Mnie się chce, aby nad Wisłą zawitał zdrowy rozsądek! Mnie się chce i hariri i pizzy i kebabu, sajgonek, sushi i tam innych potraw tzw. egzotycznych. Nie wspominając o kiełbaskach z jajkiem na śniadanie, a jeszcze grillowany halumi. A co nie wolno? A skąd się to bierze? Stąd, że ludzie są różnych światów kulturowych i dzielą się z tym, co mają najbardziej smakowite. A my zawsze z tymi pierogami i gołąbkami, a zwłaszcza z bigosem. Co do tych potraw nic nie mam, ale jak mogę w Szczytnie skosztować czegoś ciekawego z innych kultur (aby nie napisać z innych światów) to chętnie! No to tak - aby nie napisać wprost. Pozdrowienia.
Szczytnianin po podróżach
2025-10-22 04:12:51
Panie Szepczyński, naprawdę czas na trochę wiedzy, zanim zacznie Pan mówić ludziom, że „opór był zbyt duży”. Wielbark to nie pustynia, tylko spokojna, zielona gmina Warmii i Mazur, gdzie ludzie chcą po prostu normalnie żyć. A Pan chciał im postawić jedne z największych wiatraków w Polsce, a może i w całej Europie, dosłownie kilkaset metrów od domów. Proszę nie mówić, że to „czysta energia”. W Niemczech, które przez lata były wzorem zielonej transformacji, farmy wiatrowe są masowo rozbierane. Okazały się mało rentowne, hałaśliwe, niszczące krajobraz i nieprzewidywalne. Produkują prąd tylko wtedy, gdy wieje wiatr,a kiedy nie wieje, sieć musi być zasilana z gazu albo węgla. To nie ekologia, tylko drogi, niestabilny i dotowany interes. Zamiast niszczyć warmińsko-mazurski krajobraz, powinniśmy inwestować w geotermię, biogazownie, fotowoltaikę dachową i małe reaktory jądrowe (SMR). To są źródła energii przyszłości… czyste, przewidywalne i naprawdę opłacalne. A nie wielkie turbiny, które po 15 latach będą bezużyteczne i których łopat nikt nie potrafi zutylizować. Ludzie z Wielbarka mieli rację, protestując. To nie oni potrzebują edukacji to Pan powinien zrozumieć, że Warmia i Mazury to nie przemysłowy poligon dla cudzych interesów, tylko miejsce, gdzie powinno się chronić przyrodę i zdrowie mieszkańców.
Potok
2025-10-22 00:42:04
Szkoda, że nie padło pytanie o Huntera. Przez krótki czas był jego członkiem ;)
NIetzsche
2025-10-21 17:34:41
40 lat w samorządzie czyli zero wytworzonej wartości przez całe życie. Rzeczywiście jest czego gratulować
Dobre
2025-10-21 16:18:12
już sie nie wroci, teraz jedno dziecko i psiecko. może 2, 3 wnuki albo żadnego. po co robić dzieci na wojne????
Marcel
2025-10-21 11:49:30
Mnie się zawsze wydawało, że lekarze szpitalni, ale i nie tylko, maja przeszkolenie wojskowe. Chociaż wiadomo, że pole walki się zmienia, o czym świadczą doniesienia lekarzy działających na Ukrainie. Ale to wszystko dobrze. Tylko co z pacjentami cywilnymi? W zasadzie wiadomo, co nas czeka. Szpital w Szczytnie jest wzbogacany o różnego rodzaju sprzęt i możliwości (tomografy, rezonanse, oddział rehabilitacji). Tylko czy będzie to dostępne dla mieszkańca powiatu. Bo to może tylko pod kątem operacji \"W\"? No proszę, aby ktoś na to pytanie odpowiedział. Czy to ma być tylko lazaret? Ja wojsku nic nie żałuję, ale cywile, jako zaplecze wojska też muszą mieć jakieś zabezpieczenie...
Taki sobie czytelnik
2025-10-20 20:29:59
Ale o co chodzi z tym szyldem? Bo nie rozumiem. Czy coś się zmieniło?
Zdumiony
2025-10-20 19:17:13
Nareszcie ktoś pomyślał!
Marek
2025-10-20 16:38:45