To nazwisko zna każdy, kto interesuje się teatrem w Polsce. Cezary Studniak – aktor, reżyser, muzyk, dyrektor artystyczny Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Zagrał w głośnych filmach (Dzień świra, Volta, Podatek od miłości, Wyzwanie, Sęp, Maria nie żyje, czy Warszawianka i Wotum nieufności), ale to scena jest jego prawdziwym żywiołem – od kultowego Bergera w Hair po Makbeta. Niewielu jednak pamięta, że jego droga zaczęła się w Szczytnie: w szkole podstawowej nr 1, na konkursach recytatorskich i na scenie Domu Kultury. To stąd ruszył w świat – i zrobił karierę.
Urodził się w Szczytnie, gdzie stawiał pierwsze kroki na scenie Domu Kultury i uczył się w podstawówce przy ulicy Kasprowicza. Dziś Cezary Studniak to aktor, wokalista, reżyser i scenarzysta, od lat związany z Teatrem Muzycznym Capitol we Wrocławiu i dyrektor artystyczny Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Ma na koncie ponad pięćdziesiąt ról teatralnych, liczne występy w filmach i serialach, współpracę z największymi reżyserami i udział w spektaklach, które zapisały się w historii polskiej sceny. Spotykamy się w Olsztynie, gdzie gra Juranda ze Spychowa w „Krzyżakach” w reżyserii Jana Klaty, na deskach Teatru Jaracza – zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnego miasta. W szczerej rozmowie wraca pamięcią do Szczytna, mówi o trudach zawodu, rolach życia, polityce, miłości, codziennych radościach i marzeniu, które – jak sam podkreśla – nie ma nic wspólnego z karierą, lecz z harmonią.
Zacznę prosto. Jesteś szczęśliwy?
Różnie bywa, czasy są niespokojne, ale jeśli spojrzę na moją drogę życiowo-zawodową, to tak – mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Nie mam na co narzekać.
A spełnionym?
Cały czas szukam spełnienia. To dla mnie proces, praca, droga. Najczęściej rozumiem je w kategoriach duchowych. Ważne jest, żeby być pogodzonym ze sobą i żeby nieustannie konfrontować się z prawdą o sobie. To dla mnie punkt wyjścia do spełnienia.
Kim dzisiaj jest Czarek Studniak?
To trudne pytanie. Najprościej: artystą. Cokolwiek to dziś znaczy. Nie zamykam się w jednym gatunku sztuki – zajmuję się muzyką, śpiewem, teatrem w wielu wymiarach: aktorstwem, reżyserią, pisaniem scenariuszy, reżyserią świateł. A prywatnie? Jestem szczęśliwym chłopcem – w związku, który jest intensywny i rozedrgany, ale inspiruje mnie i generuje poczucie sensu. No i mam silne więzi z rodziną, która po dziś dzień mieszka w Szczytnie. Rodzina jest dla mnie najważniejsza.
Cofnijmy się do dzieciństwa. Urodziłeś się w Szczytnie. Jak długo mieszkałeś w rodzinnym mieście?
Do dziewiętnastego roku życia. Potem próbowałem dostać się do Akademii Teatralnej w Warszawie, ale poległem sromotnie na egzaminach (śmiech). W tamtym czasie powstało Studium Aktorskie przy Teatrze im. Jaracza w Olsztynie – pierwszy eksperymentalny rocznik. Zastanawiałem się, czy robić sobie rok przerwy, czy spróbować. Poszedłem tam i to była świetna decyzja. Potem była Gdynia, przez moment starałem zahaczyć się w Warszawie i wreszcie Wrocław.
A w którym momencie pojawiła się u Ciebie myśl, że chcesz być artystą?
To było naturalne. Moje rodzeństwo kończyło szkołę muzyczną, więc ja ambicjonalnie również ją skończyłem (śmiech). Już w podstawówce brałem udział w konkursach recytatorskich, kółku teatralnym w Domu Kultury. Występowałem na apelach, zawsze musiałem ogarniać, bo miałem - nazwijmy to - intuicję i wyobraźnię . W liceum nastąpiła już świadoma eksplozja fascynacji – muzyka, poezja, teatr.
Jak wyglądało życie kulturalne Szczytna w Twojej młodości?
To było coś niesamowitego. Dom Kultury był artystycznym combo, wylęgarnią artystów. W mieście działało mnóstwo kapel rockowych – metal, punk, reggae. Był Teatr Gramma 3, nieodżałowanego Eugeniusza Ozgi, niezwykły. Kręciłem się wokół niego, nawet trochę nielegalnie, bo grały tam moje nauczycielki z podstawówki. Ale udało mi się zagrać w spektaklu. Do tego silna emanacja sztuk plastycznych… To małe miasto, a kipiało kulturalną frazą.
A dziś, gdy wracasz do Szczytna?
Sentyment mam ogromny, ale też smutek. Wtedy było imponująco, dziś mam wrażenie, że dzieje się za mało. Jedna duża impreza – Dni i Noce Szczytna – trochę koncertów i gościnnych spektakli. Jak na potencjał miasta z mojej młodości, to niewystarczająco. Ale nadal mam tu wielu przyjaciół, z którymi uwielbiam się kontaktować. Natura – jeziora, atmosfera – to wszystko pamiętam i noszę w sobie.
Czy najważniejsza rola w Twoim życiu już była, czy dopiero przed Tobą?
Nie mam czegoś takiego jak rola marzeń. Hamlet, Makbet… – wiadomo, symbole. Ale dla mnie najważniejsze jest poczucie, że każda rola to kolejny etap rozwoju, że coś we mnie przełamuje. Zagrałem Makbeta w reżyserii Agaty Dudy-Gracz. Była to bardzo istotna rola dla mnie. Przełomowa była też rola Starego Riviere’a w spektaklu „Ja, Piotr Rivière, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich...”. To był kawał ciężkiej, ale niesamowitej roboty. A jeśli chodzi o taki wymiar kulturowy, potrzebę manifestacji, to rola Berger w „Hair” w Teatrze Muzycznym w Gdyni. To też było niezwykle ważne.
Masz swojego mistrza?
Tak. Jan Peszek. To dla mnie najlepszy aktor w Polsce – jego moc, talent, sposób myślenia o teatrze i o życiu. Do tego kondycja fizyczna i psychiczna, młodzieńcza energia, mimo że przecież to starszy pan. Mam szczęście znać go i z nim pracować. To wyjątkowa postać i mistrz bez wątpienia.
Wielu młodych ludzi marzy dziś o aktorstwie. Co im powiedzieć? Warto?
To nie jest łatwa droga. Często przychodzi zwątpienie: po co to robię? W obliczu wojny, ludzkich tragedii – można pomyśleć: przecież bez nas świat się nie zawali. Owszem, przetrwamy bez teatru, ale będziemy bardzo smutni. Sztuka burzy mury, obala systemy – to daje poczucie misji. Ale domyślam się, że wewnętrznie każdy aktor zadaje sobie pytanie: czy to ma sens? Bo to praca, która pochłania 24 godziny na dobę. Nie da się, wychodząc z próby, odciąć i zostawić analizę postaci, sens spektaklu i wszelkie wątpliwości z nim związane za drzwiami teatru. To tak nie działa. To jest proces, który trwa nieustannie. I dlatego pojawia się wewnętrzna walka, wątpliwości po co i dla kogo jak się tak dewastuję…? Ale z drugiej strony mamy dostęp do większego grona ludzi, możemy coś sensownego powiedzieć, wpłynąć na nich. To daje satysfakcję. Ale to też ogromna odpowiedzialność… Pytanie, czy mamy prawo się wypowiadać, czy rzeczywiście mamy coś sensownego do powiedzenia.
Ty to prawo sobie przypisujesz?
Jeśli gram w spektaklu, mogę wcielić się w postać, z którą się kompletnie nie zgadzam. To wizja reżysera i scenarzysty, ja się do niej dopasowuję szukając jednak przestrzeni, aby swoją postać obronić. Jeśli wypowiadam się publicznie to ryzyko, że powiem coś banalnego, głupiego czy szkodliwego zawsze istnieje. Odpowiedzialność jest ogromna, zwłaszcza jeśli ktoś za słuchanie moich wypowiedzi płaci i oczekuje czegoś wartościowego. Sztuka wpływa na ludzi i to bardzo. Wielu aktorów, celebrytów uzurpuje sobie prawo do wszechwiedzy. To poważne nadużycie zwłaszcza w kontekście większych możliwości dostępu do masowego audytorium niż przysłowiowy Kowalski. Wielu ludzi naprawdę traktuje nas, jak autorytety i to my, bardzo szczerze powinniśmy sobie odpowiedzieć na pytanie czy faktycznie nimi jesteśmy.
Można z aktorstwa wyżyć?
Nie. Chyba że jesteś celebrytą, tłuczesz film za filmem, reklamę za reklamą. Wtedy tak. Ale jeśli ktoś wiernie trzyma się jednego teatru i tylko tam gra – nie ma szans. Trzeba łapać dodatkowe projekty, szukać tzw. „jobika na boku”.
A Ty? Imałeś się innych zawodów, żeby dorobić?
Na szczęście nie. Poza tym ja nic nie umiem poza sztuką (śmiech). Całe życie – od dziewiętnastego roku życia – utrzymuję się tylko z aktorstwa i muzyki. Raz było lepiej, raz gorzej, ale zawsze jakoś dawałem radę. Nie stałem za barem czy sklepową ladą – tylko scena.
A poza sceną? Co lubisz jako Czarek Studniak, nie aktor?
Mieszkam na wsi pod Wrocławiem. Mam duży dom, sporo ziemi, taras z pięknym widokiem. Uwielbiam się tam „zawiesić”, patrzeć w przestrzeń. Lubię grzebać w ogrodzie, choć rzadko mam czas. Jestem wegetarianinem. Uwielbiam kuchnię azjatycką i kilka lat temu pokochałem gotowanie.
Marzenia?
Nie o wielkie role chodzi. Chciałbym spokoju i harmonii. Żeby mieć dwie reżyserie w roku, jedną rolę, a resztę czasu dla domu, dla związku. Żeby robić wszystko w swoim tempie, a nie w narzuconym. Nie chciałbym zabrzmieć, jak „dziaders”, ale tak: marzę o spokoju, harmonii.
Wspomniałeś kilka razy o związku, jesteś w małżeństwie?
Nie. Małżeństwo mam za sobą. Od szesnastu lat jestem w związku, w konkubinacie. Dzieci nie mam. Ale mam szczęście być z osobą, która daje mi radość...
Policzyłeś kiedyś, w ilu filmach zagrałeś?
Nie. Zresztą głównie gram epizody. Moim życiem jest teatr.
Ale naliczyłem niemal 50 produkcji filmowych i to naprawdę świetnych: Dzień świra, Volta, Podatek od miłości, Wyzwanie, Sęp, Maria nie żyje, Warszawianka... Jesteś niezwykle charakterystycznym aktorem. Trochę jak Himilsbach – wchodzisz, mówisz swoje i zostajesz w pamięci...
Jeśli tak uważasz, to świetnie (śmiech). Ale moje serce i mój dom to teatr. W teatrze mam pewnie ponad pięćdziesiąt ról, licząc od czasów studenckich w Olsztynie. Choć film to świetna przygoda, to prawda.
Teraz grasz Juranda ze Spychowa w „Krzyżakach” w Jaraczu. Jak odbierasz ten projekt?
To istotny spektakl. Reżyser wie dokładnie, co chce powiedzieć. Pracowałem z nim już kilka razy i wiem, że to, co robimy, ma sens. Poza tym gramy to w Olsztynie – zaledwie pięćdziesiąt kilometrów od mojego Szczytna. Symboliczny powrót (śmiech)
Od 2015 roku jesteś dyrektorem artystycznym Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. To ważna funkcja.
Funkcję dyrektora artystycznego PPA traktuję jako rodzaj kolejnej kreacji. Ustawiam line-up jak scenę spektaklu – żeby była dramaturgia, żeby opowiadała spójną, mądrą historię. To jak reżyserowanie. Ale dyrektor to odpowiedzialność, konflikty…Bałem się tego. Dlatego jestem dyrektorem artystycznym. Mogę się skupić wyłącznie na twórczej stronie kreowania festiwalu. Pełnię tę funkcje ponad dziesięć lat…. Mam nadzieję, że robię to dobrze.
A reżyseria teatralna, bo coraz więcej właśnie tego akcentu jest w twoim dorobku?
Na tym etapie chyba bardziej mnie kręci niż aktorstwo. To pełniejszy wymiar kreacji. Pomaga mi, że sam jestem aktorem – rozumiem, jak myślą inni na scenie. Dzięki temu łatwiej uniknąć spięć.
Jaką radę dałbyś młodym, którzy marzą o aktorstwie?
Warto iść tą drogę tylko, jeśli naprawdę tego chcą. Bo to zawód piękny, ale niebezpieczny. To praca na otwartym organizmie. Grzebie się w swoim mózgu, w emocjach. Wielu ludzi zostało połamanych przez toksyczne środowisko, przez psychopatycznych reżyserów. Bali się odmówić, bali się, że stracą pracę. I zostali skrzywdzeni.
Zabrzmiało bardzo groźnie.
Bo jest to groźne. Jeśli wcielamy się w rolę, to oddajemy znaczną część siebie naszemu bohaterowi. Jeśli ma to być autentyczne, to „on” przejmuje nas. Bywa, że trudno wrócić, na nowo poukładać siebie. Gramy emocjami, a to ogromne wyzwanie, bo dla mózgu postać staje się prawdą, że tacy właśnie jesteśmy. Powroty bywają naprawdę trudne. Dlatego moja rada: pilnuj swojej prawdy. Jeśli coś ci nie siedzi, jeśli projekt cię rozregulowuje – powiedz „nie”. To trudne, ale konieczne.
Dziś sztuka i polityka mocno się mieszają. Jak na to patrzysz?
Jeśli politycy wykorzystują artystów, namawiają, żeby stanęli po ich stronie – to jest niedopuszczalne. Artysta powinien mówić to, co czuje, oczywiście z pełną odpowiedzialnością. Jeśli wspiera jakąś opcję polityczna , jakąś ideę dlatego, że naprawdę ją uważa za słuszną to jestem w stanie to zaakceptować. Sztuka nigdy nie powinna być obiektywna, a siłą rzeczy komentuje rzeczywistość. Często bardzo dobitnie, bez znieczulenia i przede wszystkim subiektywnie. Ale jest też miejsce na sztukę lekką, radosną, która daje ludziom oddech i szansę na zapomnienie o codziennych troskach, choć na chwilę. Jedno i drugie jest potrzebne. Warunek jest jeden: szczerość i profesjonalne podejście do swojej pracy.
„Tygodnik Szczytno” – bo najlepsze historie zaczynają się tu, gdzie żyjesz.
40 lat w samorządzie czyli zero wytworzonej wartości przez całe życie. Rzeczywiście jest czego gratulować
Dobre
2025-10-21 16:18:12
już sie nie wroci, teraz jedno dziecko i psiecko. może 2, 3 wnuki albo żadnego. po co robić dzieci na wojne????
Marcel
2025-10-21 11:49:30
Mnie się zawsze wydawało, że lekarze szpitalni, ale i nie tylko, maja przeszkolenie wojskowe. Chociaż wiadomo, że pole walki się zmienia, o czym świadczą doniesienia lekarzy działających na Ukrainie. Ale to wszystko dobrze. Tylko co z pacjentami cywilnymi? W zasadzie wiadomo, co nas czeka. Szpital w Szczytnie jest wzbogacany o różnego rodzaju sprzęt i możliwości (tomografy, rezonanse, oddział rehabilitacji). Tylko czy będzie to dostępne dla mieszkańca powiatu. Bo to może tylko pod kątem operacji \"W\"? No proszę, aby ktoś na to pytanie odpowiedział. Czy to ma być tylko lazaret? Ja wojsku nic nie żałuję, ale cywile, jako zaplecze wojska też muszą mieć jakieś zabezpieczenie...
Taki sobie czytelnik
2025-10-20 20:29:59
Ale o co chodzi z tym szyldem? Bo nie rozumiem. Czy coś się zmieniło?
Zdumiony
2025-10-20 19:17:13
Nareszcie ktoś pomyślał!
Marek
2025-10-20 16:38:45
Takie chwile co dodają wiary w drugiego człowieka.
kozaostra
2025-10-20 13:47:28
Uśmiechamy się\"...cóż szkodzi obiecać\"
Nikoś
2025-10-20 08:28:36
Będą tam pochowani tzw Kolumbowie...
Jan
2025-10-19 11:40:05
A pedagog szkolny co robi, śpi?
Tomasz
2025-10-19 10:18:26
Pań Stefan Ochman to niech lepiej przywrócić swiatlo w godzinach porannych w centrum miasta bo jakoś nikt o tym nie pisze tylko sztuczne lansiki
Kamil
2025-10-18 08:16:50