Aashish Shrestha to osoba, której Sphinx zawdzięcza ekskluzywne jadło. Skąd Nepalczyk w Szczytnie? To ciekawostka, którą wyjaśniamy w rozmowie.
Personalia, szczególnie tak egzotyczne, mają swoją wymowę. Jak pana imię brzmi fonetycznie?
Asis. Tak do mnie wszyscy mówią.
Dobrze pan mówi po polsku...
Przyjechałem do Polski w 2017 roku i zacząłem od szkoły językowej. Ale korzystałem z niej krótko. Później uczyłem się już sam w najlepszej szkole, czyli codziennej praktyce.
Od razu do Szczytna?
Nie. Zaczynałem w Warszawie, też w tamtejszym Sphinxie. Później w Ostrołęce, a od 2021 roku w Warchałach, w hotelu Natura Mazur. W Sphinxie w Szczytnie pracuję od października ubiegłego roku.
Od razu po przyjeździe praca w restauracyjnej kuchni, czyli musiał pan te kulinarne umiejętności już posiadać?
Szefem zostałem po trzech latach pracy. Najpierw byłem zwykłym kucharzem. Ale umiejętności mi nie brakowało. W Nepalu ukończyłem Wyższą Szkołę Hotelarską. Bez jakiejś szczególnej specjalizacji, bo w tej szkole uczono wszystkiego, co z hotelem może być związane, także gotowania, przygotowywania posiłków czy ich podawania.
Ale była to nauka kuchni azjatyckiej?
Głównie, ale były też inne kuchnie. Generalnie byliśmy przygotowywani do pracy w każdym hotelu na świecie.
Czyli szkoła przez duże S... w niewielkim Nepalu. Polakom ten kraj kojarzy się chyba głównie z Himalajami i szerpami...
Też się wspinałem. W ubiegłym roku byłem w Nepalu z właścicielem Galerii Jurand i jego córką. Weszliśmy na Annapurnę. To szczyt ponad 8 tys. wysokości, ale my weszliśmy gdzieś na około 5,5 tys. metrów, w okolice istniejącego tam jeziora, położonego najwyżej na świecie. Ale nie jestem himalaistą, lecz kucharzem.
Dlaczego?
Bo chyba od dziecka podobały mi się hotele, uśmiechnięci goście ze zwykle zasobnym portfelem. Początkowo chciałem być kelnerem w jakiejś ekskluzywnej, hotelowej restauracji. Marzyły mi się napiwki... Ale zobaczyłem, że w restauracjach pracują właściwie tylko młodzi ludzie i pomyślałem sobie: co dalej, gdy się zestarzeję? W kuchniach natomiast byli też starsi pracownicy, a szefowie kuchni to już klasa sama w sobie. Zostałem więc kucharzem. I choć ma dopiero 31 lat, to teraz szefem kuchni. Awansuję. Dużo w tym nie tylko mojej zasługi. To także kwestia zaufania i wiary w moje umiejętności ze strony wielu osób. W tej mojej polskiej drodze zawodowej pomogli mi bardzo Grażyna i Roman Tomczykowie oraz obecna szefowa Żaneta Jastrzębska, którym za to bardzo dziękuję. Drogą, której pokonanie mi ułatwili, podążyli też inni. W rodzinie, po mnie, całe moje pokolenie zaczęło pracować w gastronomii. W Polsce pracują moja żona, brat, szwagrowie...
A rodzice?
Tata zmarł 22 lat temu, gdy z bratem byliśmy małymi dziećmi. Mama, zgodnie z naszą kulturą i wyznaniem nie wyszła za mąż drugi raz. Podjęła pracę, jak dla kobiety w Nepalu, zupełnie niezwyczajną. Została zawodowym kierowcą. Pracuje w ambasadzie USA w Katmandu (stolica Nepalu – przyp. H.B.). Była niedawno w Polsce trzy miesiące, kiedy rodził mi się drugi syn. W szczycieńskim szpitalu. Teraz ma już 10 miesięcy. Jest więc Polakiem, przynajmniej z urodzenia, więc dałem mu na imię Arkadiusz. Starszy syn urodził się w 2014 roku, jeszcze w Nepalu i ma na imię Aayan.
Podwójne „a” u pana, syna i – jak słyszę – u brata także. To jakaś zasada?
To raczej kwestia języka i alfabetu, w tym samogłosek. Liter w języku dewanagari, który można by nazwać nepalską odmianą hindi, jest 36, ale każda z nich ma jeszcze 12 różnych odmian, przy czym niektóre z tych odmian są spółgłoskami, a niektóre samogłoskami.
OMG. To chyba wolę nasz polski i naszą gramatykę. Wróćmy więc do Polski. Dlaczego wybrał pan akurat nasz kraj, mogąc pracować na całym świecie? Kontakt rodzinny z ambasadą USA nasuwałby tamten kierunek.
O Polsce w Nepalu nie wiedzieliśmy nic. Tylko tyle, że taki kraj istnieje, bo ma drużynę piłkarską. Słyszeliśmy też o polskich himalaistach. W Nepalu nawet nie ma polskiej ambasady. Dla nas świat dzielił się jakby na pół: Ameryka i Europa. Ale do USA trudno było wyjechać. Okazało się natomiast, że wizę do Polski można było uzyskać dość łatwo, stąd ten wybór. W pierwszą noc po przyjeździe spałem na przystanku autobusowym. Miałem dojechać do miejscowości Ząbki, ale wg Googli – transport był, a w rzeczywistości – nie. Zaczęło się więc od nieciekawej przygody. Tyle dobrego, że pracę miałem zapewnioną dzięki kolegom i znajomym, którzy już w Polsce byli.
Przyjechał pan z rodziną?
Nie od razu. Żonę i syna udało mi sprowadzić po pięciu latach, po uzyskaniu specjalnej zgody od wojewody. Stopniowo przyjeżdżali też kolejni członkowie rodziny: brat, szwagrowie... Chociaż praca w restauracyjnej kuchni nie jest moim jedynym zajęciem.
Co jeszcze?
Jestem dystrybutorem nepalskiej filmoteki na całą Polskę. Organizuję w różnych kinach seanse filmów zarówno dokumentalnych, jak i fabularnych, a te często są połączone ze spotkaniami z aktorami. To seanse, w których uczestniczą najczęściej Nepalczycy przebywający w Polsce, ale i Polacy z różnych przyczyn zainteresowani nepalską kulturą. Poza tym niedługo otworzę w Szczytnie sklep z azjatyckimi artykułami spożywczymi, takimi prawdziwymi: ryżem, przyprawami... A nie ulega wątpliwości, że kuchnia azjatycka podbija świat, bo nie tylko jest oryginalna. Jest po prostu dobra, o czym zresztą po części można się przekonać, korzystając z oferty szczycieńskiego Sphinxa,
A co dalej? Inne miejsce na świecie?
Wygląda na to, że w Szczytnie zakorzeniłem się na dłużej, przynajmniej do czasu aż nie spłacę kredytu hipotecznego, bo kupiłem tu mieszkanie. Ktoś mógłby pytać, dlaczego Szczytno, a nie Warszawa. Tu jest po prostu spokojniej, lepiej. Mniej anonimowo, bliżej ludzi.
To może nie być wcale takie dobre. Ksenofobów nie brakuje...
Fakt. To odczuł głównie mój starszy synek. Było mu się trudno się zaaklimatyzować. Jest w Polsce dopiero dwa lata, miał początkowo problem z językiem, inne dzieci go przezywały od „kebabów” , „turków” itp. Aayan często płakał... Mieliśmy z nim spory problem. Ale jest już lepiej. Teraz już po polsku mówi biegle, chodzi do trzeciej klasy w SP 3. Uczestniczył nawet w lekcjach religii, bo to też źródło wiedzy o Polsce, kulturze, obyczajach, ludziach... A my, skoro tu mieszkamy, powinniśmy wasz kraj poznać i szanować kulturę.
Czyli raczej zostaniecie już na zawsze Polakami nepalskiego pochodzenia?
Raczej Nepalczykami osiadłymi w Polsce. Nie jestem w stanie powiedzieć dziś, czy zostaniemy tu na zawsze, ale na pewno na długo... bardzo długo.
Urząd dał ciała i tyle, zwłaszcza, że Połukord jest znanym - w stanie spoczynku - wieloletnim pracownikiem i szefem Rejonu Dróg w Szczytnie. Nie wiem w jakich mediach społecznościowych funkcjonuje p. Połukord, ale może jak nie ma go w tik toku - to go po prostu nie ma. Taka ta sztuczna inteligencja (dawniej tzw. pracująca) w urzędzie. A co do w miłości i małżeństwie nie czeka się na medale, to skoro \"Senior\" i \"Seniora\" niech odstąpią na łamach lokalnej prasy z odmową przyjęcia medalu z 50 - lecie pożycia, a przede wszystkim niech nie składają o ten medal wniosku. Namawiajcie także swe dzieci, czy też wnuki, o odstąpienie od pobierania 800 plus, bo dzieci się ma z miłości - a nie dla pieniędzy.
Zdumiony
2025-07-09 13:26:14
Proszę o ocenę wiarygodności: udział w badaniu, to 2/3 mieszkańcy samych Dźwierzut, a tylko 1/3 to mieszkańcy z terenu gminy. We wsiach poza Dźwierzutami mieszka 3/4 ludności gminy.
mieszkanka
2025-07-09 11:14:53
Cieszę się, że jeszcze są w Polsce ludzie, którzy myślą jak Pan, którzy nie dają sobie mydlić oczu i dyktować, co jest dobre, a co złe, tylko sami potrafią ocenić, że coś jest uczciwe lub nie, bez względu na to, czy dotyczy to kogoś, kogo się popiera czy nie. Obawiam się jednak, że takich ludzie nie jest już wielu i jest to zła wiadomość dla nas wszystkich, bez względu na to, w co wierzymy i na kogo głosujemy.
Kowal
2025-07-08 22:54:44
Te żarciki niech zatrzyma dla własnej żony. Ciekawe, czy taki mądry jest w domu.
Julita
2025-07-08 20:27:35
Mam Stare auto audi 80 b 4
Marcin Wilczewski
2025-07-08 19:58:37
Czy dla medali składa się przysięgę małżeńską? Liczy się szczera miłość, która nie szuka poklasku i jakiś odznaczeń. Najważniejsze szczera miłość.
Seniora
2025-07-08 18:35:26
pewnie mamusia malowała się i nie dostrzegła mrugajacego czerwonego światła
konrado
2025-07-08 09:00:57
Za czasów burmistrzów Bielinowicza, ś.p. Kijewskiego i Żuchowskiego - to ludzie dostawali telefony, lub korespondencję \" w związku z tym, iż z dokumentów wynika...\", czyli informację o trybie organizacji uroczystości i zgłaszania chęci w niej udziału. Ale wtedy to urzędnicy wiedzieli do czego służą. Było się świadkiem takich jubileuszów. Nigdy nie było takiej poruty. Ale w biurze obsługi interesanta niejedno pismo ginie. Bez obrazy - trafi się jakiś stażysta bez opieki - i problem gotowy. Ale już o takie sprawy trzeba się w sposób szczególny troszczyć. I rzeczywiście - co to jest - masz 50-lecie małżeństwa i z tego honorowe odznaczenie, urzędową fetę, ale odkładają ci to wszystko na następny rok, a wiadomo, czy dożyjesz? Ty, albo twoja połowa? Zawsze jest aktualne: myślałem, że sięgnąłem dna, a tam usłyszałem pukanie z dołu. Może jednak Pan Połukord z Małżonką - postacie w Szczytnie powszechnie znane - zasłużą na odpowiednie potraktowanie przez p. burmistrza. Ale na końcu się wyzłośliwię - tak to jest z inoziemcami. Pływają po cudzych wodach i błądzą.
Śmieszek
2025-07-07 17:44:24
Daleko do Szczytna ale pomysł przedni. Zamiast tracić pieniądze na rozrywki iść do lasu po spokój.
Kuba
2025-07-07 15:41:44
Ostatni do pożaru albo wcale a po Laury pierwsi! To jest nienormalne!
Marek
2025-07-06 21:53:10