Bogusław Palmowski to mieszkaniec naszego miasta, znany ze względu na swój aktywny tryb życia, talent organizatorski i ważne w mieście funkcje, jakie piastował. Piastował kierownicze stanowiska m.in. w „Lenpolu”, był naczelnikiem miasta w okresie wprowadzenia w Polsce stanu wojennego w 1981 roku, a później prezesem PSS „Społem” w Szczytnie. Opowiada nie tylko o sobie, ale o mało znanych, ale niezwykle ciekawych epizodach z historii miasta. Dlaczego powstała kładka dla pieszych nad torami przy ulicy Chrobrego i co miał z tym wspólnego I Sekretarz KW? Jak to było z budową nowego szpitala i co przyniosła wizyta Edwarda Gierka w Szczytnie? To nieliczne z pytań, na które pan Bogusław udzieli odpowiedzi.
- Urodziłem się w Poznaniu w czasie wojny, a dokładnie w styczniu 1942 roku, jako pierwsze dziecko w typowo mieszczańskiej rodzinie – rozpoczyna swoje wspomnienia Bogusław Palmowski. - Rodzice poznali się w bardzo trudnym okresie, bo podczas wojny.
Oboje pochodzili z okolic stolicy Wielkopolski. Jego ojciec prowadził sklepik z artykułami metalowymi, natomiast mama znalazła zatrudnienie w poznańskiej Izbie Lekarskiej jako pracownik administracyjny. Uwielbiali języki obce, a ich przyswajanie przychodziło im z ogromną łatwością. Nawet w czasie wojny uczęszczali na nieoficjalne zajęcia, podczas których poznali m.in. język angielski, francuski oraz grekę.
Bogusław Palmowski obecnie.
Ojciec pana Bogusława już w pierwszych dniach drugiej wojny światowej próbował wraz ze swoimi przyjaciółmi przedostać się do Warszawy i uczestniczyć w jej obronie. W okolicach Kutna Niemcy zatrzymali młodych mężczyzn i internowali ich, najpierw w Poznaniu, a następnie na poligonie wojskowym w Biedrusku.
- Mój ojciec miał bardzo poważne problemy ze wzrokiem, więc okupanci prawdopodobnie stwierdzili, że z taką wadą, jaką posiada, sam jeden wielkiej krzywdy na pewno im, ani też fuhrerowi nie wyrządzi. Wypuścili go i wrócił do Poznania, ale właściwie nie było już do czego – wspomina pan Bogusław. - Sklepik został już zajęty. Tata znalazł zatrudnienie w sklepie u Niemca, który przyjął go ze względu na duże doświadczenie w kupieckiej branży. Pracował u niego aż do zakończenia wojny.
Choć czasy były trudne, rodzina powiększyła się. Na świat przyszły kolejne dzieci – brat i siostra mojego rozmówcy. - Przez cały okres okupacji mieszkaliśmy u naszych ciotek pod Poznaniem.
- W 1945 roku wkraczający Sowieci niszczyli praktycznie wszystko. Dewastacji uległ również i sklep, w którym pracował mój ojciec. Musiał szukać innego zajęcia, o które nie było łatwo. Zgłosił się do urzędu pracy, który właściwie „z marszu”, skierował go do Kostrzynia nad Odrą. Tam przez wiele lat był administratorem bardzo ważnego węzła kolejowego. Dołączyliśmy do ojca dopiero w 1946 roku. Miasto było dość duże, ale wskutek działań wojennych, zostało zniszczone w 80%. Nie otrzymaliśmy mieszkania, bo takowego po prostu w zniszczonym Kostrzyniu dla nas nie było. Całą rodziną przez jakiś czas żyliśmy dosłownie „na gruzach”.
Lata okupacji. Bogusław Palmowski.
W Kostrzyniu, gdzie rodzina osiadła na dobre, pan Bogusław „zaliczył” edukację podstawową. Średnią rozpoczął w Gorzowie Wielkopolskim. Z prostej przyczyny: w Kostrzyniu nie było żadnej szkoły średniej, a do Gorzowa nie było daleko, bo zaledwie 45 kilometrów. Po maturze pan Bogusław zdecydował się spróbować swoich sił na Akademii Górniczo-Hutniczej. - Okazało się, że z fizyki nie do końca byłem orłem, więc ostatecznie rozpocząłem studia w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Poznaniu na kierunku handlowo-towaroznawczym.
Po ukończeniu studiów w 1965 roku, pan Bogusław musiał swoją edukację „odpracować” przez trzy lata w jednym z zakładów w Dębie Lubuskim, które ufundowało mu stypendium. Była to też jego pierwsza tak poważna praca, ponieważ pomimo swojego młodego wieku od razu otrzymał kierownicze stanowisko.
To pierwsze zatrudnienie miało też rzutować na życie prywatne młodego kierownika. Dzięki pracy pan Bogusław poznał swoją przyszłą małżonkę – Była studentką trzeciego roku i w naszym zakładzie odbywała praktykę. Gdy minęła, ona wróciła na studia, ja zająłem się pracą, ale wspomnienie nie chciało mnie opuścić. Pojechałem do niej do Skierniewic, bo stamtąd pochodziła. Nasza znajomość przerodziła się w coś znacznie poważniejszego i po jakimś czasie postanowiliśmy wziąć ślub.
Lata pięćdziesiąte XX wieku. Bogusław Palmowski (w środku) z rodzeństwem.
Zanim jednak doszło do ślubu, oboje zawitali w Szczytnie.
- W 1968 roku moja narzeczona w poszukiwaniu pracy, trafiła dzięki swojemu koledze do szczycieńskiej Przetwórni „Las”. Tęskniąc za mną, załatwiła mi pracę w „Lenpolu” i dzięki niej od stycznia 1969 roku jestem mieszkańcem Szczytna, ale ślub w tym samym roku wzięliśmy jeszcze w Skierniewicach! – dodaje ze śmiechem.
Pan Bogusław opowiada, że Szczytno, jakie zobaczył po raz pierwszy, nie różniło się od wielu innych w kraju. W centrum miasta dworzec, główna ulica, plac i dość imponujący budynek ratusza.
- Nie było wówczas Osiedla Kochanowskiego czy Leyka, budownictwo mieszkaniowe w Szczytnie dopiero zaczynało się rozwijać dzięki dość licznym, jak na niewielkie miasto, zakładom pracy. Między innymi, przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, „Lenpol” - największy zakład w Szczytnie budował bloki dla swoich pracowników, stołówki, żłobek i przedszkole.
- Najpierw otrzymałem stanowisko kierownika działu ekonomicznego, a w momencie, gdy zaczęła się budowa przędzalni zostałem kierownikiem jej biura – wspomina Palmowski. - Wtedy zainteresowałem się sportem i aktywnymi formami rekreacji. W „Lenpolu” byliśmy niezwykle aktywni w ramach TKKF (Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej), do czego obecnie przykłada się mniejszą uwagę. Właściwie praca w moim pierwszym szczycieńskim zakładzie nieco mnie ukształtowała, bo oprócz sportu, zacząłem się interesować również historią regionu. Na to miał też wpływ mój udział w Powiatowej Komisji Planowania Przestrzennego, w której reprezentowałem „Lenpol”. Było to gremium, które miało sporo do powiedzenia w kwestii rozwoju nie tylko miasta, ale i regionu.
Robert Arbatowski
Ciągłe istnienie urzędów pracy można tłumaczyć jedynie tym, że zatrudniają osoby, które nigdzie indziej nie znalazłyby pracy. W ten sposób przyczyniają się do spadku bezrobocia. Fotoszop na zdjęciu tej pani jest zadziwi niejednego grafika.
Jego Eminencja
2025-08-20 11:07:05
Najbardziej miastem tego potrzebuje ? Przecież to jakiś żart żałosny żart!!! W mieście nie ma pracy ,nie ma zakładów młodzi uciekają ,a my róbmy sobie parki niedługo nie będzie dla kogo tych parków robić młodzi wyjadą starzy poumierają brawo burmistrz !!!
Mściciel
2025-08-20 09:46:47
ludzie uciekają ze Szczytna a oni .... - szkoda gadać
że tak powiem
2025-08-20 08:44:04
Najważniejsze to by wymienić te okropne lawki
Romek
2025-08-20 05:16:06
To może ktoś pomyśli, aby ścieżkę rowerową na Małej Bieli połączyć ze ścieżką przy ul. Piłsudskiego i z parkiem nad Małym Domowym, bo w tej chwili jest ścieżką z nikąd do nikąd.
Jans
2025-08-19 22:09:53
Sądziłem ze będą fotki Malej bieli a tu jacyś ludzie się lansują. a gdzie jest Stashka?
j23
2025-08-19 15:39:10
Pumputrack kiedyś był i się przyda się najbardziej
Tomek szukiec Fvrial
2025-08-19 14:56:00
Jak chcecie wprowadzić Orzyny do Europy, to zróbcie też drogę pieszo-rowerową. Najlepiej połączcie ją z drogą po kolei.
Mieszkaniec
2025-08-19 14:47:51
Wszyscy pochodzą z naszego województwa, natomiast kierowca Volkswagena miał dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych.
kozaostra
2025-08-19 13:57:25
Nie ma to jak postawić radiowóz za krzakami i mierzyć prędkość, co jest niezgodne z prawem, gdyż właściwe to radiowóz powinien być widoczny. No ale czego można się spodziewać po ludziach, bez matury...
Krzysztof M.
2025-08-19 06:33:59