Wtorek, 2 Wrzesień
Imieniny: Belindy, Bronisza, Idziego -

Reklama


Reklama

Legenda pól odchodzi. Wiesław Tabaka i jego bizon żegnają się ze żniwami (zdjęcia)


Wiesław - lat 72. Stalowy bizon super - lat 40. Obaj znają się od urodzin bizona i jego “zejścia z taśmy” - Wiesław sam odebrał go z fabryki w Płocku i stamtąd przyjechał nim do Dźwierzut. Od tamtej chwili - gdzieś od 1985 roku - każde żniwa spędzali razem, od świtu żąc i przemierzając hektary rodzinnych stron. Dziś bizon - po kapitalnym remoncie - wciąż jest na chodzie, ale Wiesław, choć też jeszcze “na chodzie jest”, mówi: to moje ostatnie żniwa na kombajnie… nie mam już wystarczająco sił.



W niedzielę późnym wieczorem z pól zjechał ostatni sprzęt używany podczas tegorocznych żniw. Trwały ponad tydzień i były intensywniejsze niż zwykle, bo trzeba było wykorzystać “kawałek” sprzyjającej pogody, między deszczami. Te kilka ostatnich dni od lipcowych ulew i palącego słońca z początku sierpnia. To były dobre żniwa - tak wynika z rozmów, które przeprowadziłem z kilkoma gospodarzami w regionie. Zboże “dobrze sypało”, a tylko miejscami ściemniało od nadmiaru wody.

 

Głównie pszenica, której kłosy mają tendencję do utrzymywania wody dłużej niż inne. Taka pszenica będzie po prostu niższej klasy niż zwykle, ale nie jest jej wcale mniej niż w latach ubiegłych. Miejscami przeciwnie. Jeżdżąc po polach powiatu i obserwując żniwną krzątaninę zauważyłem coraz rzadszy już dzisiaj widok: starego bizona wzbijającego ogromne tumany kurzu na tle zachodzącego słońca - niedaleko Linowa.

 

Postanowiłem zajechać i przyjrzeć się tej scenie bliżej. Może zrobię kilka fajnych zdjęć… Pamiętam w końcu takie widoki z dzieciństwa. Podszedłem do przyczepy, na której zaraz wyląduje ziarno, obserwując i szukając najfajniejszych ujęć z nadjeżdżającym do zsypu bizonem. Po kilku minutach podjechał do mnie na rowerze człowiek, również wpatrując się w przemierzający pole kombajn.

 

- Fajny widok, prawda? - zagaił. - Rzadki dziś. Stara technika. Zero automatyki, zero wspomagania… Klimy nawet nie ma, żadnych czujników. Tu się jeździ na oko i ucho majstra. Nie jak w nowoczesnych kombajnach naszpikowanych automatyką… Ale najfajniejsze jest to, że pan Wiesiu tym bizonem jeździ już ze 40 lat… Mówi że to jego ostatnie żniwa (śmiech), ale mówi tak co roku i co roku jeździ tym bizonem.

 

Jak czterdzieści lat? Ten bizon ma tyle? Ile lat ma pan Wiesiu? - dopytuję.

 

Pan Wiesiu to ma już ponad 70 i całe życie na tym kombajnie w czasie żniw spędził. On zaczynał jak się “spółdzielnia” w Dźwierzutach rodziła… Sam pan z nim pogada… Ale Wiesiu jest mało rozmowny… Chyba tego nie lubi.

 

Sprawdziłem tę tezę, gdy kombajn podjechał do zrzutu. Wgramoliłem się do pana Wiesia po stopniach bizona i pytam czy ze mną porozmawia: o żniwach, o swojej pracy, dla Tygodnika…

 

- Wywiad? Do gazety? Daj pan spokój! Nie mam czasu, może po żniwach. A po co to komu? Coś na mnie tam panu nagadali, co? - tyle mi powiedział na dzień dobry machając czapką, którą zdjął z głowy dla “zniechęcenia”. - To po żniwach panie Wiesiu? Dobrze? - dopytałem. - Dobrze… Po żniwach - odpowiedział i wrzucił “wajchę do przodu”. Ledwo zdążyłem zeskoczyć z maszyny, gdy bizon znów ruszył w pole…

 

Po żniwach udało mi się do tamtej rozmowy wrócić, choć pan Wiesiu nie używa telefonu i trochę musiałem się natrudzić, by umówić się z nim na ponowne spotkanie. Odkryłem, że pan Wiesław to mąż Bogumiły Tabaki, sołtyski Linowa. To dzięki niej ostatecznie spotkaliśmy się z panem Wiesławem w poniedziałek. I oczywiście porozmawialiśmy…

 

Panie Wiesławie, jak to się zaczęło, że zaczął pan jeździć kombajnem? Mówią, że zaczynał pan w dźwierzuckiej spółdzielni “Samopomoc Chłopska”, kiedy tylko powstała…


Reklama

A ludzie to gadają zawsze różne rzeczy. U mnie ze zdrowiem i pamięcią kiepsko… Ale to prawda akurat, że razem ze spółdzielnią zaczynałem jeździć też na kombajnie. Wszędzie były PGR-y i po prostu wszystko musiało działać i być na czas… Roboty było sporo. Jak to w rolnictwie.

 

Jak to się zaczęło? Przecież trzeba mieć jakieś uprawnienia… prawo jazdy, szkolenie…

Po wojsku miałem większość uprawnień jako kierowca. Prawie na wszystkie pojazdy: ciągniki, ciężarowe, przyczepy. Wie pan... A w spółdzielni wyznaczono mnie po prostu na kurs na kombajny… Ten kurs odbywał się wtedy gdzieś pod Kętrzynem, w Korszach chyba… Trwał z dwa tygodnie? Naprawdę nie pamiętam już dzisiaj tamtych szczegółów… Żona lepiej pamięta. Zadzwoni pan do niej.

 

Myślę że damy radę bez żony, bo mówi że nie jest nam potrzebna do tej rozmowy (po telefonie do niej - red.). Więc po wojsku trafił pan do spółdzielni rolnej. I zaczął normalną pracę w cywilu tak?

Tak. Głównie jeździłem jako traktorzysta. Obsługiwałem ciężki sprzęt. Ciężarówki, naczepy… Od którego roku, nie pamiętam…

 

Żona mówi że pracował pan tam od 1978 r. A kombajn kiedy się pojawił w tym “repertuarze”?

Chyba w 1985 roku kazali mi jechać po niego do Płocka, bo właśnie go dla nas tam wyprodukowali.

 

Po kombajn dla spółdzielni?

Tak.

 

Płock to daleko. Ile pan jechał stamtąd tym kombajnem? Prędkości szosowej to on nie ma…

24 godziny. I nie miałem zmiennika… Za mną jechał tylko heder na wózku i żuk z paliwem, bo nie było gdzie tankować kombajnu po drodze…

 

To było chyba duże przeżycie dla pana…

To był wtedy na nasze realia pierwszy tak nowoczesny i duży kombajn. Był piękny… Nie miał zabudowanej, jak późniejsze, tylko otwartą kabinę… Myślę, że lepszy niż późniejsze wersje, które się pojawiły…

 

Dlaczego? Bo kabriolet i wiatr we włosach, czy kurz na twarzy?

(Śmiech) Zabudowana szkłem kabina bez klimatyzacji… W pełni lata… Wyobrazi pan sobie, że po kilku godzinach tam nie ma czym oddychać i jest gorąco jak w piekarniku… To pan zrozumie... A tak to tylko kurz osiądzie, ale idzie oddychać. Wystarczy chwilę postać. Człowiek się uśmiecha i tylko oczy i zęby się świecą… (śmieje się).

 

Tego lata było sporo tego kurzu…

Myślę, że to przez tę pogodę. Wyschła tylko wierzchnia warstwa ziemi, ktora odseparowała się od wilgotniejszego podłoża. Dobrze dawało… w zeszłym roku tak nie było.

 

Pańskie pierwsze żniwa?...

Nie pamiętam, człowiek całe życie na wsi. Ale kilka dni później, po dostarczeniu tego bizona, wszystko poszło dobrze. Żadnych awarii. Ale co tam robili ze zbożem za komuny, to ja nie chcę mówić…

Reklama

 

I nie będę o to pytał. Kilka dni temu mówił mi pan, że to pana ostatnie żniwa, że więcej pan nie będzie jeździł kombajnem… Naprawdę?

Naprawdę. Mam już 72 lata. Szwankują mi wzrok i słuch, siada kręgosłup, a do pracy na bizonie to wszystko jest potrzebne. Tutaj na słuch oceniasz, czy zbiornik z ziarnem jest pełny - wchodzi 1,5 tony przenżyta albo 1 tona owsa - mniej, bo ma więcej plew. Słuchasz, jak pracuje maszyna, czy nie trze jakieś łożysko albo zębatka. Na wzrok określasz, jak poprowadzić kombajn, by nie zaryć hederem w ziemię i musisz być sprawny, by obsługiwać na czas wszystkie przekładnie… To ciężka fizyczna praca przez cały dzień, a ja jestem już na to za stary. Czas, by zajęli się tym młodsi.

 

Rozumiem. Jest po prostu za ciężko. Ale co do tej pory motywowało pana do pracy. Przecież jest pan emerytem…

Od siedmiu lat. Teraz tylko pomagam sąsiadom…

 

Pracuje pan tylko dla nich?

Tak. Ten kombajn po likwidacji spółdzielni kupił pan Zbyszek Lubera, mój dobry sąsiad od czasów dzieciństwa. A że znam ten kombajn odkąd on fizycznie istnieje, to mu pomagałem. Ale jego syn też już umie obsługiwać ten sprzęt. Ma uprawnienia, bo ma szkoły (rolnicze - red.) więc mogę już iść na emeryturę i odpocząć. Popatrzę co najwyżej z boku jak im idzie i będę kibicował.

 

Takich starych kombajnów jakie pan umie obsługiwać jest jeszcze trochę w naszym regionie?

Kilka jeszcze jest. Głównie korzystają z nich mniejsi rolnicy, którzy mają zboża na własny użytek. Ci więksi mają już potężne, nowoczesne kombajny, bo i hektarów mają kilka razy więcej do obrobienia. Często mają nawet nie jedną, a kilka takich maszyn. Świat poszedł naprzód. Rolnictwo poszło naprzód. Wszędzie automatyka i komputery. To nie dla mnie, ani chyba dla moich sąsiadów gospodarzy. Ale, co ciekawe, części do bizona nadal idzie kupić. Jakieś większe podzespoły tylko na zamówienie, ale z mniejszymi nie ma problemu. Ten bizon, na którym jeżdżę i pan robił mi zdjęcia to dwa lata temu przeszedł gruntowny remont. Zero awarii podczas zeszłorocznych i tegorocznych żniw. Taka maszyna to skarb dla “małego” rolnika.

 

Bizon na chodzie, pan na chodzie… Może jeszcze to nie jest czas na koniec waszej wspólnej przygody?

Niestety już chyba jest. Czuję się po prostu zmęczony. Części zamienne do bizona są, ale dla mnie brak… Czas odpocząć i podreperować zdrowie.

 

 

Wiesław Tabaka i bizon, którym jeździ, to prawdopodobnie najstarszy “zestaw” tegorocznych żniw. Mimo że razem przeszli niejedno, wciąż są “na chodzie”. Obu życzymy jeszcze wielu lat “bez potrzeby remontu” i dobrych żniw.

 


Znasz podobne historie?

Zapraszamy na łamy

Tygodnika Szczytno


 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama