Ryński pastor już dość wcześnie zauważył, że jego syn Richard przejawia duże zainteresowanie naukami ścisłymi i przyrodniczymi. Postanowił to wykorzystać i wysłał piętnastoletniego wówczas syna na praktyki do miejscowych kupców. Najpierw były to tzw. sklepy kolonialne handlujące różnymi zagranicznymi towarami. Młody Anders niezbyt mile wspomina ten okres: "...było naprawdę ciężko. Wstawaliśmy o 6 rano i kończyliśmy pracę w późnych godzinach wieczornych. Po jej zakończeniu zawsze sprzątaliśmy nie tylko sklep, ale i pomieszczenia magazynowe. Często kładliśmy się spać po północy". Na terminie u kupca (tak wówczas zwano praktykę) zdobywało się nie tylko wiedzę w zakresie prowadzenia interesu, księgowania i handlu, ale i pieniądze, które Richard skrzętnie odkładał. Po dwóch latach przeniósł się do Królewca i tam również terminował u jednego z kupców, który handlował rybami.
W czasie pobytu w Królewcu nie tylko poznał elementarne zasady ówczesnego handlu oraz zdobył dodatkowo doświadczenie w zakresie obróbki drewna w jednej z największych firm branży drzewnej: C. Gebauhr In Königsberg, ale także ukończył studia. Latem 1882 roku powrócił w rodzinne strony. Postanowił kilka tygodni odpocząć, a następnie rozpocząć pracę. W jego głowie od dawna istniał pomysł założenia własnej firmy. Pozwalały mu na to odłożone pieniądze, pomoc rodziny i niewątpliwie szereg kontaktów, jakie zdobył podczas swego pobytu w Królewcu.
Wśród jego znajomych i przyjaciół byli także mieszkańcy z południowej części ówczesnych Prus Wschodnich. Od nich wiedział, że w tej części państwa istnieje duży potencjał niewykorzystanych zasobów leśnych, wśród których prym wiodła niewątpliwie Puszcza Piska. We wrześniu 1882 roku Richard Anders przybył do mieszkającego na skraju puszczy, w Pupach (obecnie Spychowo) przyjaciela, który był synem jednego z najbardziej zamożnych ludzi w okolicy. Wydzierżawił od niego na okres roku trak wraz z całym kompleksem budynków i 1 października 1882 ruszyła pod szyldem Richarda Andersa firma, oferująca przecieranie dłużycy oraz sprzedaż tarcicy.
Inwestycje w Szczytnie
Richard Anders już od czasu powstania pierwszego zakładu nosił się z zamiarem rozszerzenia świadczonych usług w zakresie produkcji drewna. W 1887 roku odkupił od Szczytna dość znaczne obszary leśne, leżące na wschód od miasta. Dzięki wpływom i znajomościom wśród władz zwierzchnich kościoła ewangelickiego nabył całą południową część grodu. Należy tu zaznaczyć, że obszar na południe od przejazdu kolejowego, który przecina ulicę Warszawską i M. Skłodowskiej-Curie, stanowił wówczas majątek kościelny. W rok później naprzeciw dworca kolejowego powstał tartak i młyn.
Wraz z rozwojem kolei firma też się rozrastała, a Richard Anders powoli stawał się potentatem w branży drzewnej. W jego zakładach pracę znalazło bardzo dużo ludzi ze Szczytna oraz okolic. W roku 1905 zwrócił się do władz z prośbą o udzielenie mu pozwolenia na budowę kolejnego zakładu. W 1906 roku powstała w naszym mieście fabryka listew. Zarówno w Rucianem, jak i w Szczytnie Richard Anders nakazał wznieść dla kadry kierowniczej oraz szeregowych pracowników budynki mieszkalne. Część z nich zachowała się do dziś: przy ulicy Chrobrego są to domy usytuowane naprzeciw dawnej fabryki mebli.
Wcześniej, wiosną i latem 1905 roku mieszkańców naszego miasta zaintrygowały dość dziwne prace na terenie nieużytków położonych wzdłuż trasy biegnącej do Wielbarka. Były to tereny należące już do Andersa, więc zadawano sobie pytanie: czyżby następny zakład lub też tartak? A może rozbudowa już istniejącego? Ciekawość mieszkańców została zaspokojona rok później. Anders nie zbudował kolejnej fabryki, ale sprawił miastu niezwykły prezent. Otóż ufundował przepiękny park, który stanowił wizytówkę grodu. Mieszkańcy na cześć darczyńcy nazwali go parkiem Andersa. Zaczątkiem owego parku była dość niezwykła pasja kolekcjonerska fundatora. Otóż zbierał on nasiona egzotycznych drzew. Ich źródłem była zapewne mieszcząca się w Królewcu Pruska Stacja Doświadczalna, którą kierował przyjaciel z czasów uczelnianych, profesor Schwappach. I właśnie takimi kolekcjonerskimi roślinami, drzewami i krzewami, obsadzony został park. Całość była poprzecinana licznymi alejkami, przy których sytuowane były ciekawe architektonicznie altanki. Ponadto fundator parku na swój koszt zatrudnił 3 ogrodników, którzy mieli za zadanie pielęgnację parkowej roślinności. Przez większą część roku w parku kwitły kwiaty. W centralnym punkcie znajdował się staw, obok którego był usytuowany niewielki amfiteatr. Co niedziela spacerowiczom przygrywała orkiestra miejska bądź też orkiestra wojskowa z miejscowych koszar.
Niestety, z tej wizytówki naszego miasta do dziś pozostało niewiele. Absolutny brak zainteresowania ze strony władz po 1945 roku doprowadził park do dewastacji. W ciągu ostatnich kilkunastu lat miejsce to powoli jest porządkowane, ale wciąż daleko mu do tej świetności z początku wieku XX.
Pożar i wojna
Ciąg sukcesów "drewnianego imperium" (tak zwano wówczas w Prusach Wschodnich firmę Andersa) przerwał po raz pierwszy groźny pożar, który wybuchł latem 1909 roku. Ogień zauważono po południu 2 czerwca w okolicy budynku dworca kolejowego. Paliła się drewniana latryna przeznaczona dla pasażerów oczekujących na pociąg. W trakcie prowadzonego później dochodzenia ustalono, że przyczyną zaprószenia ognia był pozostawiony przez jednego z użytkowników latryny niedopałek papierosa bądź też porzucona i nieugaszona zapałka.
Ogień, ze względu na wiatr i rosnącą dookoła trawę, rozprzestrzeniał się w błyskawicznym tempie. Po drugiej stronie torów, w tartaku i młynie natychmiast przerwano pracę lecz było już za późno. Wysoka pryzma suchych wiórów w mig zajęła się ogniem, który ogarnął wnętrze budynku tartacznego. Nie minęło pół godziny, gdy czerwony kur objął i młyn należący również do Richarda Andersa. Zalegający wszędzie w młynie pył mączny wzmógł tylko trawiący wszystko ogień. Utrzymujący się już kilkanaście dni upał, a więc i susza też zrobiły swoje. Na domiar złego kierunek wiatru zmienił się o 180 stopni i ogień przerzucił się na budynek dworca. Ze względu na duże niebezpieczeństwo, całkowicie wstrzymano ruch kolejowy, natomiast w hotelach usytuowanych wzdłuż obecnej ulicy Linki rozpoczęto ewakuację gości. Wysoka temperatura podtrzymywana przez palącą się mąkę spowodowała, że o zmierzchu runęły mury młyna. W budynku tartacznym ogień strawił całkowicie poszycie dachu. Szczycieńska straż ogniowa oraz mieszkańcy zdołali jednakże ocalić budynek dworca przed całkowitym spaleniem. Nie minął miesiąc i jedno z wydawnictw zaczęło nawet wydawać okolicznościową (!?) pocztówkę związaną z pożarem w Szczytnie. Straty były ogromne, ale Richard Anders nie załamał się i powoli zaczął w tym samym miejscu odbudowywać zniszczony młyn oraz tartak. Jeszcze w tym samym roku powstały zupełnie nowe budynki, z których jeden zachował się do dziś.
Po tej pożodze nawet działania I wojny światowej nie okazały się tak dotkliwe. O ile w Rucianem wszystko zostało doszczętnie zniszczone, o tyle szczycieńska część imperium Andersa nie doznała większych szkód i tuż po wojnie kontynuowano produkcję, a zakłady Andersa przeżywały dynamiczny rozwój. Nie zahamowała go nawet śmierć Richarda w 1934 roku.
Dynamika gospodarcza miała swoje podstawy. Kraj był mocno zniszczony i potrzebował niezbędnych środków do odbudowy, a więc także i drewna. Szczytno było wówczas prawie w 80% zburzone. W fabryce przy obecnej ulicy Chrobrego zmieniono profil i przestawiono się na produkcję krokwi oraz drzwi i okien. Dziwnym trafem działania wojenne i spowodowane nimi zniszczenia zaczęły napędzać miejscową gospodarkę i rozwój firmy Andersa.
Na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku zapotrzebowanie na surowiec było tak duże, że dłużycę ściągano drogą wodną aż z Lasów Taborskich czyli z terenów między Ostródą a Olsztynem. Dzięki specjalnie zbudowanym na kanałach pochylniom oraz obrotnicom, trafiała ona w ten sposób aż do Rucianego. Tam na miejscu była poddawana obróbce wstępnej, a później, już jako gotowa tarcica, trafiała koleją do szczycieńskiego zakładu. Rosła liczba zamówień, a wraz z nią i zyski, Richard Anders zaczął więc inwestować w rozwój infrastruktury kompleksu fabrycznego, położonego przy dzisiejszej ulicy Chrobrego.
W kilka lat później zakład przynosił tak duże zyski, że w 1930 roku synowie Andersa postanowili zainwestować w budowę dodatkowej hali produkcyjnej. Łączna jej kubatura wynosiła 26 000 metrów sześciennych.
Opis do zdjęcia:
Richard Anders na tle ufundowanego dla miasta parku. Pocztówka pochodzi ze zbiorów Witolda Olbrysia
Znałem kiedyś P.Gołaszewskiego ojca lub dziadka, który mieszkał w Szczytnie i prowadził zakład fotograficzny. Pozdrawiam serdecznie. Jurek
Jurek
2025-12-30 22:30:41
serio? kto teraz bedzie zap.. na pensje włodarzy? no kto?
Maks
2025-12-30 10:02:55
Uważam, że pisanie o latach zaniedbań w sprawie wieży to takie powielanie schematu jak gdyby ta wieża miała wynieść Szczytno na piedestał i dać 1000 miejsc pracy. To naprawdę nie sztuka po prostu wziąć duży kredyt. Pamiętajmy, że wtedy inne rzeczy nie będą robione. Przecież przez lata wiele inwestycji w mieście zrobiono, obecnie są. Nie da się wszystkiego jednocześnie. Był zrobiony zamek, teraz czas na wieże po prostu
Kamil
2025-12-29 07:57:14
,,no cóż , taki mamy klimat\'\' - A co niektórzy powielają.
że tak powiem
2025-12-27 20:06:13
Niestety to jakieś rządy nieudaczników. Ale czego można się spodziewać po takiej ekipie. Niestety to wina tych co głosowali na takich radnych.
Józef Nowak-Afanasjew
2025-12-27 17:35:22
Pan Burmistrz \"umył ręce\" od problemu.
dr
2025-12-27 16:33:03
Gratuluję Pani Karolino powrotu do naszego pięknego miasta Szczytna . Ja niestety kiedyś po ukończeniu naszego LO a potem UMK w Toruniu ,w Bydgoszczy założyłem rodzinę i tu zostałem.Teraz tylko dwa razy w roku odwiedzam Szczytno ale tu już nie mam nikogo ,moja rodzina dawno odeszła pozostał mi tylko jeden kolega z klasy . Zawsze podkreślam że jestem ze Szczytna i tęsknię za moim miastem rodzinnym.Pozdrawiam serdecznie Panią i redakcję Tygodnika Szczytno. Jurek
adamczykjerzy@icloud.com
2025-12-27 14:50:18
Debile powina tam powstać spalarnia tam jest kompletna dziura kto tam kupił działki za grosze bo w lepszej lokalizacji ich nie stać nie powini mieć prawa głosu większej dziury jak tam nie ma w pobliżu tam psy dupami szczekają
Patryk
2025-12-26 14:22:22
A w Pasymiu działa i wygląda świetnie.
Juras
2025-12-25 07:53:33
Krematorium w gminie Szczytno- nie, biogazownia w gminie Jedwabno i Rozogi - nie, farma wiatrowa w gminie Wielbark - nie, obwodnica Szczytna - nie, wieże telefoni komórkowe j- nie. To takie typowe dla Polaka \"nie, bo nie\".
darekkpk
2025-12-23 15:52:39